piątek, 29 sierpnia 2014

Przedwyborczy kick-boxing po polsku czyli kopa i w mordę

         No tak! Zaczęło się! Obrzydliwa i pełna świństw walka przedwyborcza. Konia podkuwają a żaba kopyta podstawia. Pan Kaczyński kopie ile sił w małych nóżkach poniżej pasa. No cóż.... jest nikczemnego wzrostu (jakby napisał o nim Henryk Sienkiewicz) więc wyżej nie się kopnąć, a współpracowników też dobiera sobie raczej niskich, żeby nad nim nie górowali. Dlatego stale kopią wyłącznie poniżej pasa.
     Czy widzieliście kiedyś biegnącego konia, którego opadła gromada małych psiaków? Szczekają, podgryzają konia po pęcinach, plączą się między kopytami. Koń, zamiast biec naprzód, ogania się ogonem, odwraca łeb i zwalnia krok. Ja porównuję do konia rząd, a do tej sfory psów PiS, choć psy lubię a Pisu nie. Wyznawcy i współpracownicy PiS bo ta partia to dla nich prawie jak religia, ciągle wyciągają jakieś fałszywe asy z ukrytego rękawa, montują afery, rzekome zamachy, powołują coraz to nowe komisje do komisji na temat komisji. W dodatku wciągają w to rzesze zdezorientowanych emerytów i młodzież która tak naprawdę jeszcze nie zawsze jest świadoma wielu rzeczy.  W rezultacie rząd, zamiast zajmować się faktycznym rządzeniem (z czego oczywiście PiS domaga się natychmiastowego rozliczenia) stale jest zmuszany do badania  i wyjaśniania "Afer" i "Wydarzeń" montowanych najprawdopodobniej przez PiS. Co jakiś czas jak diabeł z pudełka wyskakuje pan prezes i wykrzykuje swoje ulubione zdanie : "ten rząd musi się poddać do dymisji" druga część zdania, której nie słyszymy brzmi pewnie: najlepszym na premiera jestem ja!!!!! To kiedy obecny rząd ma rządzić pytam się ???????????
     Nie bardzo lubię Panią Prezydent Warszawy, ale prawda jest taka, że nigdy za żadnych rządów (no może za Prezydenta Starzyńskiego) nie budowano tylu nowych domów, nowych ulic, nie naprawiano starych ciągów komunikacyjnych,  nie budowano drugiej nitki metra, co za jej rządów. Że wszystko rozkopane i korki? No tak. Mnie to też przeszkadza, ale trudno. Korzystamy z funduszy unijnych. Unia nie daje całej kwoty na daną inwestycję tylko płaci transzami, a żeby dostać kolejną trzeba zacząć przynajmniej jakiś etap budowy.... A co zrobił Prezydent Warszawy Kaczyński? NIC!!!!!! No tak, sfinalizował sprawę Muzeum Powstania warszawskiego, za co wszyscy wynoszą go pod niebiosa, jakby to była jego wyłączna zasługa, ale prawda jest taka, że ukończył tylko to, co zaczęli przed nim inni ( i to w dodatku komisarz Warszawy w stanie wojennym). Jak ktoś chce dowiedzieć się więcej proszę zajrzeć do Wikipedii i poczytać na ten temat.  WALKA PRZEDWYBORCZA TO PRAWDZIWA OBRZYDLIWOŚĆ!!!!!!! Nie wiem czy w innych krajach też się to tak odbywa ale budzi we mnie niesmak. Czy panowie politycy nie mogą się spotykać na przykład w Lasku Bielańskim (odbywały się tam kiedyś pojedynki) i dać sobie po razie po prostu w pysk a w oczach społeczeństwa zachowywać się z godnością i kulturą? To co, niedługo ktoś nam udowodni,  że sami sobie jesteśmy winni bo głosujemy na chamów i prostaków...... Jakie to wszystko smutne i gdzie ten honor i kultura Polaków?

piątek, 15 sierpnia 2014

Ścieżki, zapachy i smaki dzieciństwa * Wołomin

     Najwcześniejsze dzieciństwo spędziłam w Krakowie (tam się urodziłam) , gdzie los rzucił po wojnie moich rodziców, Warszawiaków. Kiedy miałam 2 lata, wyprowadziliśmy się bliżej Warszawy, do Wołomina. Do Krakowa pojechałam po raz pierwszy od wyprowadzki kiedy miałam 13 lat, nie pamiętałam wiele, kiedy na prośbę mamy wpuszczono nas do naszego byłego mieszkania w baraku na tyłach AGH. Okazało się, że pamiętam rozkład mieszkania i różne detale : na przykład cztero-skrzydłowe szklane drzwi dzielące pokoje (późniejsi lokatorzy zlikwidowali je).
      W Wołominie mieszkałam już "świadomie" . Pamiętam nawet adres: ulica Miła 21 m. 7, naprzeciwko Szkoły Handlowej. Mieszkanie na poddaszu, ze ściętymi ścianami, w lecie bardzo upalne, w zimie nie zawsze ciepłe, z piecami i kuchnią węglową, bez bieżącej wody i kanalizacji. Jakoś się żyło, kąpiele codzienne, mimo, że trzeba było nanieść wody ze studni a potem ją wylać na dwór, w dużej emaliowanej misce ustawianej na środku kuchni. Niewesoło, nie wiem kto dziś potrafiłby w takich warunkach mieszkać, ale ja i moje koleżanki, powojenne pokolenie jakoś nie miałyśmy o to do nikogo pretensji. po prostu się żyło..... Mama jeździła do Warszawy do pracy , ja zostawałam z babcią i dziadkiem (rodzice się rozeszli i tata wyprowadził się do Warszawy).....
     W Wołominie mieszkali przedwojenni znajomi mojej babci (a może nawet moich pradziadków, nie wiem) Państwo Popieliccy. Jeden z ich synów był chyba podczas wojny lotnikiem w Anglii i po wojnie tam został, a drugi był w Polsce. Państwo Popieliccy mieszkali w domu z ogromnym ( w oczach małej dziewczynki) ogrodem, pełnym tajemniczych zakamarków. Bardzo lubiłam tam z babcią chodzić. Tym  bardziej, że w domu do ich sypialni, a właściwie chyba "alkowy"  schodziło się po kilku schodkach i tam, na wysoko usłanym łożu siedziały w szeroko rozłożonych sukniach piękne (jak mi się wówczas wydawało) lalki. Wolno było się im przyglądać ale nie wolno było ich dotykać. Teraz wiem, że te lalki to straszny kicz, ale miały swój urok.
      Bywałam też w tych czasach zafascynowana szklanymi rybami jakie wytapiali sobie pracownicy huty szkła,  która mieściła się w Wołominie. Pracował tam Pan Woźniak, mąż naszej gosposi, Pani Anny i u nich w domu, gdzie czasem bywałam stały właśnie takie ryby na kredensie. Strasznie im zazdrościłam wtedy tych ryb. Państwo Woźniakowie mieli dwóch synów i psa rasy mieszanej bardzo podobnego do wilka, o imieniu Bimbek. Pan Woźniak, ubrany w pasiasty szlafrok frotte mojego dziadka udawał Mikołaja. nikt mi nie potrafił jednak odpowiedzieć na pytanie skąd Mikołaj wziął szlafrok dziadka? Byłam zawsze dosyć spostrzegawcza.
      Za torami, z drugiej strony Wołomina mieszkały też koleżanki mojej babci z pensji, dwie siostry, stare panny, Panie Krajnik. Były przemiłe. Jedna z nich pracowała jako korektorka w redakcji "Życia Warszawy" (chyba). Moja babcia była wtedy prawie w moim wieku. Nie mogłam się nadziwić jak to możliwe, że babcia ma swoje "koleżanki z pensji".... Takie stare, a kiedyś chodziły razem do szkoły ?????? Jak to możliwe ?
     Wołomin to także  apteka dwóch sióstr, Pań Olechowskich , które dawały mi opłatki do robienia proszków na receptę. Z tych opłatków robiłam zabawki na choinkę ( trzeba je było polizać żeby je zmoczyć i sklejało się je). To także owocarnia Państwa Żmudzkich, gdzie pachniało oranżadą, wodą z sokiem malinowym, jabłkami i ciastkami tortowymi z kremem. W sklepie były też różne cukierki na wagę,  kolorowe groszki, kamyczki  i czerwone "poziomki" w paczuszkach.  Pan Żmudzki chodził często w kraciastych pumpach (przedwojennych  spodniach za kolana). Czasem częstował mnie wodą z sokiem gratis. Nie wolno mi było pić gazowanej, kolorowej oranżady o smaku landrynek "bo niezdrowa" (była sztucznie barwiona). Gdybyśmy teraz tylko takie niezdrowe rzeczy pijali i jadali..... 
     Była jeszcze, jak pamiętam, Pani Gienia. Prowadziła ona sklep spożywczy, w którym można było kupić też słodycze. Babcia dostała od niej w prezencie kilka przedwojennych puszek Wedla po jakiś słodyczach, które dotąd są u mojej mamy (żółte, z czerwonymi napisami). Byli też Panowie  Kotowicz - szewc i  Gotowicz - ogrodnik. Pan Kotowicz siedział zawsze na stołku ze skórzanym siedzeniem, w dużym fartuchu, w ustach trzymał drewniane "szpilki" którymi przybijał fleki. Lubiłam się przyglądać jego pracy, kiedy czekałyśmy z babcia na reperację  butów "na poczekaniu". Do Pana Gotowicza chodziło się po kwiaty, owoce i warzywa. Takich pysznych i pachnących pomidorów "Bawole serca" jakie mama u niego kupowała nigdy więcej już nie jadłam. Był też Pan Gmurek, fryzjer, pamiętam jego "fryzjerski" wąsik. Byłam miłą i grzeczną osóbką, zawsze wygadaną (do dziś mi to zostało) dlatego też z każdym rozmawiałam na różne tematy. Kiedyś u Pana Gmurka przy pełnym klientów zakładzie opowiedziałam beztrosko zasłyszany polityczny dowcip (czasy stalinowskie).
     Tuż przy stacji, była też lodziarnia, którą w lecie często odwiedzałam. Takie pyszne, prawdziwe lody można jeszcze zjeść tylko w Jadowie, po drodze do podwarszawskich Urli. Pan lodziarz (nazwiska ani imienia nie pamiętam) w białej furażerce i białej kurtce nakładał lody między dwa wafle wykrajane z andruta albo między dwie muszelki z andruta. Loda trzeba było sprytnie oblizywać dookoła żeby się nie rozpuścił i nie roztopił. W oknie lodziarni wisiały  zrobione z cukru białe, dłuższe i krótsze sople. 
     W Wołominie ja, "panienka z dobrego domu"  nauczyłam się od chłopców z sąsiedztwa toczenia po ulicy fajerki kuchennej za pomocą specjalnie wygiętego kawałka grubego drutu albo pogrzebacza który chłopcy "podprowadzili" z domu. Byłam bardzo dumna z tej nowej umiejętności, ale w domu nie chwaliłam się nią specjalnie.
     Wyjazdy do rodziny mieszkającej w Warszawie to była całą wyprawa. Najpierw pociągiem do Dworca Wileńskiego, potem dorożką (w późniejszych czasach taksówką) najczęściej do wujostwa na ulicę Kopernika. Przyjazd rodziny z Warszawy do nas z okazji imienin czy świąt to też było prawdziwe święto.... W lecie kończyło się to spacerem na łąki z koszami pełnymi przysmaków i domowego kwasu chlebowego w butelkach po oranżadzie. Pamiętam, jak kiedyś, pewnej upalnej niedzieli (wtedy tylko niedziele były dniami wolnymi od pracy) wstrząśnięty podczas niesienia kwas chlebowy zaczął już na łące wybuchać zalewając wszystko i wszystkich wokół. Nie wszystkim było do śmiechu. 
     Najwspanialsze w tamtych, stalinowskich czasach były pochody pierwszomajowe i procesje z okazji Bożego Ciała. Niby państwo robotniczo-chłopskie i kościół oddzielony od państwa ale..... Z obu tych okazji kroczyli w takt strażackiej orkiestry dętej i miejscowi, wołomińscy notable i księża z feretronami a za wstążki przyczepione do poduszek z  wyhaftowanym sercem Jezusowym trzymały się dziewczyny w strojach ludowych. Były też dziewczynki w bieli sypiące kwiatki. Pochód, ewentualnie procesję zamykała prężąc bicepsy grupa sportowców z miejscowego klubu sportowego Huragan Wołomin w trykotowych strojach zapaśniczych w biało czarne poprzeczne paski. Do dziś mam ten widok przed oczami jako jedną z nielicznych w tamtym czasie miasteczkowych atrakcji. 
           Żelki to nie jest wymysł ostatnich czasów. Już wtedy można było w owocarni kupić zrobione z jakiejś galaretki jaszczurki, węże i żabki. Po drodze do szkoły (chodziłam do szkoły podstawowej naprzeciwko dworca kolejowego, nawet nie wiem czy ta szkoła jeszcze istnieje). Dzieci kupowały takie zwierzątko z galaretki, przez cały czas było maskotką, którą miętosiło się w nie zawsze czystych rękach, a po zakończeniu lekcji zjadało. Ja nigdy takiej maskotki nie miałam bo to niehigieniczne. Może dlatego teraz czasem jadam żelki.... W szkole miałam dwóch "adoratorów" Tomka i Andrzeja, którzy zawsze odprowadzali mnie do domu kiedy już wolno było mi ze szkoły wracać samej: jeden niósł mój tornister a drugi worek z kapciami. Tacy to byli dżentelmeni. Chciałabym ich kiedyś jeszcze spotkać....W połowie drugiej klasy wyprowadziliśmy się do Warszawy (właściwie moja rodzina wróciła do niej po powojenej wędrówce) i tu zaczęło się już zupełnie inne, nowe życie, może dostatniejsze ale nie takie interesujące...... 
       Jeszcze jedną wyjątkową atrakcją czasów mojego dzieciństwa był coroczny wyjazd na wakacje nad morze, ale opiszę to kiedyś w innym poście   :) 

środa, 13 sierpnia 2014

Owczy pęd (do kultury)

     W ostatnią niedzielę, 10 sierpnia w Muzeum Narodowym w Warszawie zamknięto wystawę czasową ukazującą część dorobku Aleksandra Gierymskiego.Jego obrazy nie były wystawiane podobno przez ponad 70 lat.  Wystawa braci Gierymskich została zorganizowana przy współpracy Muzeum Narodowego w Krakowie (tam wystawiono obrazy Maksymiliana) i Muzeum Narodowego w Warszawie. Za życia Aleksander Gierymski nie był doceniany (przynajmniej w Warszawie - nie wiem, dlaczego mnie to nie dziwi). Obrazy Aleksandra Gierymskiego chyba na każdym robią ogromne wrażenie , zachwycają ukazanymi na nich detalami i dokładnością ich przedstawienia, a przy tym często "dowcipami" jak namalowanie w pustym wnętrzu kościoła myszy kościelnej. Już młodzieńcze szkice i dowcipy rysunkowe z czasów , kiedy uczęszczał do szkoły zapowiadały jego ogromny talent. Wystawa trwała pół roku i wydawałoby się, że każdy kto chciał mógł ją spokojnie obejrzeć przynajmniej raz a nawet kilka razy. Szczególnie, jeżeli mieszka w Warszawie lub niedaleko Tymczasem..... ostatniego dnia dzikie tłumy, tłok taki, że nawet chyba nie dało się podejść do obrazów żeby je obejrzeć. Kasa muzealna każdego dnia zamykana jest na 45 minut przed zamknięciem Muzeum aby każdy kto kupi bilet zdążył wejść i mógł przynajmniej pobieżnie cokolwiek obejrzeć (zwiedzanie całego muzeum to co najmniej 3 godziny). W czwartek poprzedzający zamknięcie wystawy zdarzył się nawet incydent  : komuś kto jako ostatni przed zamknięciem kasy kupił bilet ktoś z tyłu wyrwał ten bilet i pędem pobiegł po schodach na wystawę. Nie wiem jak to się skończyło, ale wypadek żenujący i to w tak zwanym "przybytku kultury". Oto serwis fotograficzny z dwóch ostatnich dni wystawy :

Rankiem, jeszcze przed otwarciem bramy nadciągają pierwsi zwiedzający


A to kolejki do kasy: 





Wreszcie wyczerpani zwiedzaniem zawsze mogą się zdrzemnąć na pufach które stoją  w holu na parterze Muzeum czyli "frontem do zwiedzających" :)



63 Dni

     Wciąż obchodzimy rocznicę Powstania Warszawskiego. Obchody będą trwały przez 63 dni. Tyle, ile walczyli z Niemcami Powstańcy. Każdy obchodzi tę rocznicę tak jak potrafi, chociaż bywa to czasem bardzo uciążliwe dla innych (na przykład masa rowerowa 10 sierpnia na Żoliborzu gdzie właściwie rozpoczęło się Powstanie i słychać było pierwsze strzały). Pisałam już o tym na blogu więc nie będę się rozwodziła nad tym. Natomiast bardzo pięknie obchody rocznicy Powstania zostały zorganizowane w Muzeum Narodowym w Warszawie, Na monitorze telewizora wyświetlane są fragmenty pamiętnika powstańczego Profesora Stanisława Lorentza, wieloletniego Dyrektora Muzeum, który wraz ze swoimi pracownikami w pierwszych dniach II Wojny Światowej i Powstania Warszawskiego wraz ze swoimi współpracownikami, z narażeniem życia własnego i ich, ratował jak tylko mógł cenne eksponaty muzealne przed zniszczeniem i kradzieżą. 





Odbyły się też specjalne gry dla harcerzy z całej Polski, którzy 1 i 2 sierpnia byli w Warszawie na specjalnym Zlocie z okazji rocznicy. Za wiedzą i zgodą fotografowanych harcerzy zamieszczam kilka zdjęć. To harcerze z Ciechocinka i Aleksandrowa :



Przy stoliku uczestnicy muzealnej gry otrzymują specjalne materiały :



... i harcerki z innego regionu Polski:

 





Warszawa Wawer czuj czuj czuwaj :)
















wtorek, 12 sierpnia 2014

Ogromna strata

       Nie żyje Robin Williams,aktor, którego bardzo lubiłam. Nie widziałam go w żadnej roli w której byłby zły.  Robin Williams znany z takich filmów jak: "Buntownik z wyboru" (za którego dostał w 1998 Oscara za rolę drugoplanową), "Good Morning, Vietnam", "Stowarzyszenie umarłych poetów", "Fisher King", "Jumanji", "Jack", "Pani Doubtfire", dwóch części "Nocy w Muzeum", czy "Bezsenności". Na swoim koncie, oprócz Oscara, miał 2 statuetki Emmy, 4 Złote Globy, 5 nagród Grammy i 2 Gildii Aktorów Filmowych. Robin Williams najprawdopodobniej popełnił samobójstwo. Aktor od wielu lat zmagał się z głęboką depresją.  Tak bywa, że ludzie z pozoru pogodni, uśmiechnięci są sami, samotni i walczą z depresją bo wokół nich jest tak naprawdę pusto...... Bardzo, bardzo szkoda, że postanowił odejść. Miał 63 lata.






Zelda Williams ze swoim ojcem, Williamem, na premierze filmu

Nie żyje Robin Williams, laureat Oscara i jeden z najbardziej rozpoznawalnych amerykańskich aktorów. Prawdopodobnie popełnił samobójstwo. Miał 63 lata.
Sławę przyniosły mu takie filmy jak 'Buntownik z wyboru', 'Pai Doubtfire', 'Good Morning, Vietnam' czy 'Stowarzyszenie Umarłych Poetów'.

Na zdjęciu: Robin Williams w roli prezentera radiowego Adriana Cronauera w filmie 'Good Morning, Vietnam', 1987 rok

Filmy z Williamsem możesz obejrzeć <a href='http://kinoplex.gazeta.pl/kinoplex/0,136635,,,,1.html?query=robin+williams'><b>tu >></b></a> - miniatura

Robin Williams - miniatura

Robin Williams na 54. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Berlinale w 2004 roku, dokąd przyjechał z filmem 'Wersja Ostateczna' - miniatura

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

(Ciemna) MASA ROWEROWA

     Pracuję naprawdę ciężko. Bez dostępu świeżego powietrza, w upale, na stojąco. Po pracy marzę tylko o tym, żeby jak najprędzej dotrzeć do domu i wykąpać się, włożyć czyste ubranie i położyć trochę wyżej nogi żeby mi odpoczęły. Już po raz drugi w tym roku nie udało mi się dotrzeć szybko do domu z powodu masy rowerowej. Raczej nie kieruję się w życiu nienawiścią, ale po przeczekaniu takiej masy rowerowej rodzą się we mnie krwiożercze uczucia w stosunku do rowerzystów nawet tych niewinnych, co w masie nie biorą udziału...
     Uprzedzam, jeżeli kolejny raz po pracy (praca stojąca 9-10 godzin) z powodu ciemnej masy rowerowej czy rolkarzy to zorganizuję masę ludzi na wózkach, o kulach, z balkonikami, nordic walking i zobaczycie! Zdarzyło mi się to już 2 razy, ostatni raz wczoraj, na Żoliborzu. Rozumiem, że kiedyś rowerzyści walczyli o ścieżki rowerowe których nie było. Teraz tam, gdzie można je było zrobić są i przy nowo budowanych ulicach też. W niektórych miejscach po prostu nie ma na nie miejsca i nic się nie poradzi. Ale żeby blokować wiele osób wracających z pracy (w niedzielę i sobotę niektórzy też niestety pracują) to jest po prostu świństwo. W dodatku żeby rowerzyści jakoś sprawnie jechali to byłoby do zniesienia ale specjalnie złośliwie niektórzy jadą żółwim tempem a niektórzy tak wolno jadą bo nie potrafią czy nie mogą prędzej. To niech siedzą w domu i tyle! 
     Czy przypadkiem, jeśli jest tłum rowerzystów to co jakiś czas nie można przepuścić kilku samochodów , jednego czy dwóch autobusów czy tramwaju i jechać sobie dalej? Dlaczego rowerzyści (a w każdym razie organizatorzy "masy") są  tak egoistyczni i złośliwi????????? Może ktoś jest wykończony po pracy, może ktoś inny ma umówioną wizytę u lekarza i tkwi w korku przez masę rowerową? Trzeba nie mieć kompletnie wyobraźni żeby robić coś takiego! Często ta godzina to bardzo dużo. Może organizatorzy wyjdą z inicjatywą zorganizowania masy w taki sposób, żeby uniemożliwić wiernym dotarcie w niedzielę do kościołów na Starym Mieście? Zobaczymy co Wam wtedy księża zrobią!!!!!!! 




To właśnie "mili panowie" masy rowerowej ku czci 70 rocznicy Powstania którzy jednak okropnie niesprawnie dyrygowali ruchem. Nie robili nic, żeby przyspieszyć przejazd rowerzystów i "uwolnić" stojących w korku


A tutaj panowie rzucili się jak harpie na kierowcę samochodu który jednak po 30 minutach stracił 
cierpliwość i miał ochotę wyjechać z korka w innym kierunku, gdzie rowerzystów nie było.

środa, 6 sierpnia 2014

Zaproszenie

Serdecznie zapraszam do moich  dwóch pozostałych blogów  www.wartegrzechu.blogspot.com ,blog kulinarny , zajrzyjcie też na strony do tego bloga  oraz do bloga z bajkami , jeśli Wy lub Wasi znajomi macie dzieci www.2kocice8lap.blogspot.com . Wejdźcie czasem również na strony w tym blogu. Miłego czytania.

piątek, 1 sierpnia 2014

Wspólne śpiewanie powstańczych piosenek

     Naprawdę zakręciły mi się łzy w oku.... Wspólne śpiewanie powstańczych piosenek na Placu Zwycięstwa. Mogłam tam wpaść,  ale po wczorajszym 12-godzinnym staniu w dusznej sali muzealnej, bez dopływu tlenu z zewnątrz (okna zabite na mur-beton, zasłonięte ściankami z karton gipsu) wróciłam do domu prawie nieżywa. Zlana potem zamiast śpiewać pomknęłam do domu co koń wyskoczy (ile mocy w silniku). Dziś powtórka z rozrywki ale tylko 9 godzin w duchocie i tłoku więc też pewnie nie będę miała siły na wzniosłe przeżycia.... 
     Udało mi się trochę posłuchać i popatrzeć w TV chociaż to nie to samo jak "na żywo". Przynajmniej wreszcie raz od dłuższego czasu nie słychać litanii, zdrowasiek, wulgaryzmów, buczenia i gwizdania. PRZYNAJMNIEJ RAZ !!!!!! No i okazuje się, że jednak można! Aż się wierzyć nie chce że można i że byli tu też pewnie ci sami ludzie, którzy już od kilku lat  miesiączkują pod Pałacem Prezydenckim. Może się w końcu opamiętają i zajmą własnymi sprawami zamiast wprowadzać bałagan i nieład na Krakowskie Przedmieście w Warszawie? Marzę o tym! Jak o niczym innym, proszę mi wierzyć! Marzę, żeby w Polsce zapanował wreszcie jaki taki ład i porządek który zastąpi nieład i bezhołowie. Wielu osobom, niestety zbyt wielu,   wydaje się, że mówienie i robienie tego, co się komu żywnie podoba to demokracja! Nic bardziej mylącego. W krajach demokratycznych nie tylko się protestuje ale przede wszystkim rzetelnie się pracuje!
     Dlatego z okazji tak pięknie obchodzonej 70 rocznicy Powstania Warszawskiego nie kłóćmy się,  tylko wreszcie "róbmy swoje" jak napisał Wojciech Młynarski, też inteligent.