sobota, 18 października 2014

SMUTEK, RADOŚĆ I NADZIEJA

 Smutek towarzyszy nam przez całe życie od narodzin aż do końca. Jest jak pasmo włosów w warkoczu : przeplata się z radością i szczęściem. Kiedy jesteśmy dziećmi też mamy swoje małe smuteczki, które jednak dla nas, dzieci,  są czasem wręcz tragediami: nie mogę dostać wymarzonej zabawki, nie chcą mi dać słodyczy przed obiadem, albo kupić loda. Później zaczynamy przeżywać śmierć ukochanego zwierzątka, nawet chomika albo rybek. Dopiero dorastając możemy ocenić co było wtedy, kiedy byliśmy dziećmi, naprawdę smutne....
     Smutki to przede wszystkim odejście wielu osób z najbliższej, kiedyś bardzo licznej rodziny. Jestem jedynaczką, ale babć, ciotek i wujków miałam zawsze pod dostatkiem. Moja rodzona babcia, mama mojej mamy byłą czternastym i ostatnim dzieckiem moich pradziadków i to wcale nie działo się na wsi tylko w Warszawie... Kiedy się urodziła, jej siostry były już dorosłe, miały swoje rodziny i własne dzieci. Zrozumiałe więc, że to była naprawdę liczna rodzina.  Liczą się tu też "przyszywani" członkowie rodziny, zaprzyjaźnieni z naszym domem (zawsze byliśmy bardzo towarzyscy). 
      Można powiedzieć, że miałam szczęśliwe dzieciństwo chociaż wychowywałam się w niepełnej rodzinie (moi rodzice rozstali się, kiedy miałam dwa lata). Szczęśliwe,  na ile to było możliwe w powojennej ogólnej biedzie i codziennej szarzyźnie, bez możliwości podróżowania po świecie, pysznego jedzenia i "zamorskich" owoców, kolorowych wesołych ubrań i wielu gadżetów którymi cieszą się dzisiaj dzieci . Czy to co mają doceniają, to już inne pytanie. 
     Moje prawdziwe smutki to odejście kochanego Dziadka kiedy byłam w klasie maturalnej, wiele, wiele lat później mojej ukochanej Babci, potem mojej Mamy Chrzestnej... brata ciotecznego a więc najbliższych mi osób. W międzyczasie odeszły moje malutkie córeczki - bliźniaczki (urodziły się w szóstym miesiącu ciąży i żyły tylko jeden dzień). 
     Urodziłam potem dwóch wspaniałych synów, dziś już dorosłych, bardzo ze mną zaprzyjaźnionych i bliskich, mimo, że mają własne życie. Potem rozwód z ojcem moich synów, po latach drugi, naprawdę szczęśliwy związek ze smutnym zakończeniem... spotykamy się.... kiedy zapalam znicze Andrzejowi..... 
      Po Jego odejściu opuścili mnie znajomi i przyjaciele, którzy jak się okazuje  prawdziwymi "przyjaciółmi" nigdy do końca nie byli.... poza nielicznymi, najbliższymi którzy są ze mną nadal... Stół wigilijny , gdzie siadało nawet po dwadzieścia osób, dziwnie opustoszał i już nie trzeba go rozsuwać a duże obrusy można pociąć i przerobić na małe...      Smutno ale czy żal? Nie wiem, naprawdę nie wiem.... Przecież zamiast kilkunastu fałszywych przyjaciół lepiej mieć jednego prawdziwego. Odbudowuję więc niektóre przyjaźnie, zyskuję nowych znajomych sympatycznych i interesujących, ciągle jestem czynna zawodowo, towarzyska i aktywna i to mnie trzyma przy życiu.  Staram się zapominać o wszystkim co złe i smutne a zapisywać w pamięci tylko miłe chwile to, co radosne i wykorzystywać każdą sekundę życia na miłe rzeczy.... Na moje szczęście jestem osobą bardzo kontaktową , otwartą na świat i ludzi chociaż czasem przysparza mi to kłopotów... ale to ryzyko... nie myli się tylko ten, co nic nie robi !  
      Moja nowo poznana na FB , mam nadzieję coraz bliższa, przyjaciółka,  Beti, piękna młoda, kobietka, polska Żydówka, jak wielu innych, zmuszona do wyjazdu, zadała ważne pytanie :    Czy znacie swój własny, prywatny Smutek? Czy umiecie się z nim zaprzyjaźnić? Mój pierwszy smutek poznałam gdy zmarł mój ukochany dziadek...Potem ciocia...dwie bardzo, bardzo bliskie mi osoby. Nowy smutek poznałam gdy wyemigrowałam do Izraela w pełnym "rozkwicie" terroru"w 92'. Ten smutek był przerażający i niezrozumiały...może jednak trzeba nauczyć się przyjmować Smutek i żyć z nim w harmonii? Za zgodą autorki zacytuję udostępnioną przez nią, niezwykle pouczającą i głęboką, jak wszystkie "mądrości żydowskie" bajkę.

Bajka o zasmuconym smutku
Po piaszczystej drodze szła niziutka staruszka. Chociaż była już bardzo stara, to jednak szła tanecznym krokiem,a uśmiech na jej twarzy był tak promienny, jak uśmiech młodej,
szczęśliwej dziewczyny. 
Nagle dostrzegła przed sobą jakąś postać.
Na drodze ktoś siedział, ale był tak skulony, że prawie zlewał się z piaskiem. Staruszka zatrzymała się, nachyliła nad niemal bezcielesną istotą i zapytała:
"Kim jesteś?" 
Ciężkie powieki z trudem odsłoniły zmęczone oczy, a blade wargi wyszeptały: 
"Ja? ... Nazywają mnie smutkiem".
"Ach! Smutek!", zawołała staruszka z taką radością, jakby spotkała dobrego znajomego.
"Znasz mnie?", zapytał smutek niedowierzająco.
"Oczywiście, przecież nie jeden raz towarzyszyłeś mi w mojej wędrówce".
"Tak sądzisz ..., zdziwił się smutek, " To dlaczego nie uciekasz przede mną?
Boisz się?" 
"A dlaczego miałabym przed Tobą uciekać, mój miły ?Przecież dobrze wiesz, że potrafisz dogonić każdego, kto przed Tobą ucieka. Ale powiedz mi, proszę, dlaczego jesteś taki markotny?"
"Ja ... jestem smutny." odpowiedział smutek łamiącym się głosem.
Staruszka usiadła obok niego. "Smutny jesteś ...",
powiedziała i ze zrozumieniem pokiwała głową. "A co Cię tak bardzo zasmuciło?"
Smutek westchnął głęboko. Czy rzeczywiście spotkał kogoś, kto będzie chciał go wysłuchać? Ileż razy już o tym marzył. 
"Ach, ... wiesz ...", zaczął powoli i z namysłem, "najgorsze jest to, że nikt mnie nie lubi.
Jestem stworzony po to, by spotykać się z ludźmi i towarzyszyć im przez pewien czas.
Ale gdy tylko do nich przyjdę, oni wzdrygają się z obrzydzeniem. Boją się mnie jak morowej zarazy." I znowu westchnął. "Wiesz ..., ludzie wynaleźli tyle sposobów, żeby mnie odpędzić.
Mówią: tralalala, życie jest wesołe, trzeba się śmiać. A ich fałszywy śmiech jest przyczyną wrzodów żołądka i duszności. Mówią: co nie zabije, to wzmocni. I dostają zawału. Mówią: trzeba tylko umieć się rozerwać. I rozrywają to, co nigdy nie powinno być rozerwane.
Mówią: tylko słabi płaczą. I zalewają się potokami łez. Albo odurzają się alkoholem i narkotykami, byle by tylko nie czuć mojej obecności."
"Masz rację,", potwierdziła staruszka, "ja też często widuję takich ludzi."
Smutek jeszcze bardziej się skurczył.
 "Przecież ja tylko chcę pomóc każdemu człowiekowi. Wtedy gdy jestem przy nim, może spotkać się sam ze sobą. Ja jedynie pomagam zbudować gniazdko, w którym może leczyć swoje rany. Smutny człowiek jest tak bardzo wrażliwy. Niejedno jego cierpienie podobne jest do źle zagojonej rany, która co pewien czas się otwiera. A jak to boli!
Przecież wiesz, że dopiero wtedy, gdy człowiek pogodzi się ze smutkiem i wypłacze wszystkie wstrzymywane łzy, może naprawdę wyleczyć swoje rany.Ale ludzie nie chcą, żebym im pomagał. Wolą zasłaniać swoje blizny fałszywym uśmiechem. Albo zakładać gruby pancerz zgorzknienia." 
Smutek zamilkł.
Po jego smutnej twarzy popłynęły łzy: najpierw pojedyncze, potem zaczęło ich przybywać, aż wreszcie zaniósł się nieutulonym płaczem.  Staruszka serdecznie go objęła i przytuliła do siebie.
"Płacz, płacz Smutku.", wyszeptała czule.
"Musisz teraz odpocząć, żeby potem znowu nabrać sił. Ale nie powinieneś już dalej wędrować sam. Będę Ci zawsze towarzyszyć, a w moim towarzystwie zniechęcenie już nigdy Cię nie pokona."
Smutek nagle przestał płakać.
Wyprostował się i ze zdumieniem spojrzał na swoją nową towarzyszkę:
"Ale ... ale kim Ty właściwie jesteś?"
"Ja?", zapytała figlarnie staruszka uśmiechając się przy tym tak beztrosko,
jak małe dziecko. "JA JESTEM NADZIEJA”.



 Najsmutniejsze dla mnie jest to, że wprawdzie mam się jeszcze do kogo poprzytulać (moja czarna kotka imieniem Tosia) ale nie mam już z kim iść dalej przez życie za rękę.... a to zawsze było moim największym marzeniem! Cóż.... Pozostaje tylko nadzieja....

INTERNET CZASEM BYWA PRZEKLEŃSTWEM ALE CZASEM TAKŻE LEKARSTWEM NA NASZĄ SAMOTNOŚĆ I SMUTEK :) DZIĘKUJĘ CI BETI ŻE JESTEŚ I ŻE CYTUJESZ TE WSZYSTKIE GŁĘBOKIE MĄDROŚCI ŻYDOWSKIE Z KTÓRYCH MOGĘ CZERPAĆ NADZIEJĘ....
    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz