Myślę, że najwyższy czas na oderwanie się od spraw denerwujących, smutnych, poważnych i napisanie o świętach, które są obchodzone niemal pod każdą szerokością geograficzną czyli o świętach Bożego Narodzenia.
Święta Bożego Narodzenia były to zawsze, podobnie
jak teraz, święta uroczyste i radosne,
nazywane często "świętami dzieci". Poprzedzał je okres adwentu, dość
ściśle przestrzegany w tradycyjnych katolickich rodzinach. Wcześnie też
zaczynano przygotowania do świąt. Na przykład w Krakowie już od 6 grudnia,
uroczystości świętego Mikołaja, ustawiano na Rynku Głównym kramy z ozdobami
choinkowymi, zabawkami, szopkami. Teraz ogromne choinki stawiane są w różnych
punktach miast. Wszędzie kolorowe, świątecznie ubrane, oświetlone wystawy. Na wielu ulicach i placach w miast liczne świąteczne kramy z upominkami,przysmakami i słodyczami.
W Warszawie największa choinka ustawiana jest zwykle na Placu
Zamkowym, na Starym Mieście. Od conajmniej dziesięciu lat, w polskich miastach i miasteczkach miejskie latarnie przybierane są różnymi świątecznymi ozdobami wykonanymi z lampek i bombek. Na warszawskich ulicach oprócz ozdobionych latarni ustawiane są choinki, a na chodnikach świecące, różnokolorowe "bożonarodzeniowe rzeźby". Wygląda to naprawdę pięknie i bardzo romantycznie. Wiem, że takimi swietlnymi ozdobami już od dawna ubierane są w koresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku prawie wszystkie miasta na świecie, ale w Polsce, za tak zwanej komuny, mogliśmy coś takiego oglądać tylko na zdjęciach "ze świata". Teraz sami też możemy się cieszyć z bożonarodzeniowych dekoracji.
Przed wojną, jak opowiadały mi Mama i Babcia, był zwyczaj
robienia w domach "zabawek na choinkę", wymyślnych nieraz cudeniek z
kolorowych papierów, bibułek, sreberek, słomek, koralików, cienkiego, miedzianego
drutu, wydmuszek z jaj, barwionych skorupek od orzechów, kasztanów czy żołędzi.
Najpierw przez cały rok zbierano te wszystkie "skarby" a potem całą
rodzina zasiadał wieczorami i wspólnie robiła zabawki. Rozmawiano wtedy i
śmiano się. Czasem ktoś opowiadał jakieś wesołe historie albo czytał coś na
głos. Były to wesołe wieczory. Pamiętam że jeszcze w moim dzieciństwie, już po
wojnie, kiedy nikt nie myślał jeszcze o telewizji a tym bardziej o video,
komputerach czy internecie spędzaliśmy takie rodzinne przedświateczne wieczory siedząc wokół okrągłego stołu. W moim domu razem z mamą i babcią, robiłam zabawki
choinkowe, podczas kiedy dziadek czytywał nam różne wesołe opowiadania. Do tej
pory w Krakowie przetrwał zwyczaj robienia wspólnie, przez całe rodziny,
słynnych szopek krakowskich.
Przed wojną, podobnie jak
teraz, bliżej Wigilii rozpoczynano
sprzedaż choinek. Polskie lasy nie były wtedy jeszcze tak przetrzebione jak
później przez wojnę i obfitowały w dorodne drzewa iglaste (teraz kupujemy
przeważnie choinki z plantacji, a od kilku lat dorodne choinki zza granicy
bowiem tam lasy szczęśliwie przetrwały wojnę i powojenne
"uprzemysłowienie" kosztem obszarów leśnych). W Warszawie największy
las choinek wyrastał na Placu Józefa Piłsudskiego (obecnie Plac Zwycięstwa) .
Wybór drzewek był ogromny, wśród sprzedawców i kupujących uwijało się sporo
chłopaczków odnoszących za niewielką opłatą wybrane i zakupione choinki do
domów. Warszawa była wtedy o wiele mniejsza więc to nie stanowiło większego
problemu.
Ach! Ci warszawscy
chłopcy, dzieci ulicy, nazywano ich łobuziakami i "andrusami", nie
byli "święci" ale nigdy ordynarni i jakże sympatyczni. Byli sprytni,
dowcipni, często pomocni i usłużni. Mieli swój honor. Starali się o dorywcze
zarobki, aby pomagać swoim ubogim rodzinom, uczyli się, często opiekowali się
młodszym rodzeństwem. Z pośród nich rekrutowali się gazeciarze
"warszawskie wróble". Raniutko zjawiali się w redakcjach czy
drukarniach, niektórzy z wysłużonymi rowerami, ci rozwozili gazety do
kiosków, inni sami je sprzedawali
biegając po ulicach. w okresie Bożego Narodzenia oni chodzili z własnoręcznie
zrobionymi szopkami jako kolędnicy.
Mieli też swoje zasługi w czasie okupacji i Powstania Warszawskiego.
Wracajmy jednak do
Świąt. Zimy bywały wtedy na ogół mroźne
i śnieżne. Stanowiło to wiele uroku, pozwalało się nawet na przejażdżkę konnymi
saniami po rzęsiście oświetlonych ulicach. Ruch w mieście panował do późna. Na kilka dni przed Wigilią
odbywało się pieczenie świątecznych ciast i pierników. Potem przygotowywano
tradycyjne dania wigilijne. Wreszcie następowało wspólne ubieranie choinki.
W naszej rodzinie nie było
zwyczaju wieszania na drzewku pieniążków, cukierków i małych czerwonych
jabłuszek które później zrywały sobie dzieci. Ubierano choinkę wyłącznie
bombkami i robionymi własnoręcznie zabawkami, aby stała tak ubrana do końca
okresu świątecznego. Rzadko też zjawiał się Święty Mikołaj, gdyż dzieci były
zbyt spostrzegawcze. Jeden z wujów mojej Mamy, przebrany za św. Mikołaja nie zdjął z palca
sygnetu, a jego córeczka natychmiast szepnęła mamie, że "św. Mikołaj ma
taki sam pierścionek jak Tatuś".
Ja sama zapytałam mamę
dlaczego św. Mikołaj ma białą brodę a pod czapką ciemne włosy a w dodatku
szlafrok dziadka. Za Mikołaja był przebrany mąż naszej sąsiadki. Niedługo po
wojnie nie było mowy o specjalnych,
tradycyjnych strojach św. Mikołaja, chyba, że były to imprezy oficjalnie. Na
użytek domowy każdy się przebierał jak mógł, najważniejsza była siwa broda i
czapka.
Najczęściej więc jakaś
"niewidzialna ręka" wrzucała przez drzwi prezenty w worku, albo
cichutki aniołek układał je pod choinką. A później znów odbywano świąteczne
wizyty, zjadano pyszne ciasta, bakalie, orzechy i cieszono się bliskim
karnawałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz