niedziela, 7 grudnia 2014

ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA

     
             
     Myślę, że najwyższy czas na oderwanie się od spraw denerwujących, smutnych,         poważnych i  napisanie o świętach, które są obchodzone niemal pod każdą szerokością geograficzną czyli  o świętach Bożego Narodzenia.
     Święta Bożego Narodzenia były to zawsze, podobnie jak teraz,  święta uroczyste i radosne, nazywane często "świętami dzieci". Poprzedzał je okres adwentu, dość ściśle przestrzegany w tradycyjnych katolickich rodzinach. Wcześnie też zaczynano przygotowania do świąt. Na przykład w Krakowie już od 6 grudnia, uroczystości świętego Mikołaja, ustawiano na Rynku Głównym kramy z ozdobami choinkowymi, zabawkami, szopkami. Teraz ogromne choinki stawiane są w różnych punktach miast. Wszędzie kolorowe, świątecznie ubrane, oświetlone wystawy. Na wielu ulicach i placach w miast liczne świąteczne kramy z upominkami,przysmakami i słodyczami. 
     W Warszawie największa choinka ustawiana jest zwykle na Placu Zamkowym, na Starym Mieście. Od conajmniej dziesięciu lat,  w polskich miastach i miasteczkach miejskie latarnie przybierane są różnymi świątecznymi ozdobami wykonanymi z lampek i bombek. Na warszawskich ulicach oprócz ozdobionych latarni ustawiane są choinki,   a na chodnikach świecące, różnokolorowe  "bożonarodzeniowe rzeźby". Wygląda to naprawdę pięknie i bardzo romantycznie.  Wiem, że takimi swietlnymi ozdobami już od dawna ubierane są w koresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku prawie wszystkie miasta na świecie, ale w Polsce, za tak zwanej komuny, mogliśmy coś takiego oglądać tylko na zdjęciach "ze świata". Teraz sami też  możemy się cieszyć z bożonarodzeniowych dekoracji. 
    Przed wojną, jak opowiadały mi Mama i Babcia,  był zwyczaj robienia w domach "zabawek na choinkę", wymyślnych nieraz cudeniek z kolorowych papierów, bibułek, sreberek, słomek, koralików, cienkiego, miedzianego drutu, wydmuszek z jaj, barwionych skorupek od orzechów, kasztanów czy żołędzi. Najpierw przez cały rok zbierano te wszystkie "skarby" a potem całą rodzina zasiadał wieczorami i wspólnie robiła zabawki.  Rozmawiano wtedy i śmiano się. Czasem ktoś opowiadał jakieś wesołe historie albo czytał coś na głos. Były to wesołe wieczory. Pamiętam że jeszcze w moim dzieciństwie, już po wojnie, kiedy nikt nie myślał jeszcze o telewizji a tym bardziej o video, komputerach czy internecie spędzaliśmy takie rodzinne przedświateczne wieczory siedząc wokół okrągłego stołu. W moim domu razem z mamą i babcią, robiłam zabawki choinkowe, podczas kiedy dziadek czytywał nam różne wesołe opowiadania. Do tej pory w Krakowie przetrwał zwyczaj robienia wspólnie, przez całe rodziny, słynnych szopek krakowskich.
     Przed wojną, podobnie jak teraz, bliżej  Wigilii rozpoczynano sprzedaż choinek. Polskie lasy nie były wtedy jeszcze tak przetrzebione jak później przez wojnę i obfitowały w dorodne drzewa iglaste (teraz kupujemy przeważnie choinki z plantacji, a od kilku lat dorodne choinki zza granicy bowiem tam lasy szczęśliwie przetrwały wojnę i powojenne "uprzemysłowienie" kosztem obszarów leśnych). W Warszawie największy las choinek wyrastał na Placu Józefa Piłsudskiego (obecnie Plac Zwycięstwa) . Wybór drzewek był ogromny, wśród sprzedawców i kupujących uwijało się sporo chłopaczków odnoszących za niewielką opłatą wybrane i zakupione choinki do domów. Warszawa była wtedy o wiele mniejsza więc to nie stanowiło większego problemu.
     Ach! Ci warszawscy chłopcy, dzieci ulicy, nazywano ich łobuziakami i "andrusami", nie byli "święci" ale nigdy ordynarni i jakże sympatyczni. Byli sprytni, dowcipni, często pomocni i usłużni. Mieli swój honor. Starali się o dorywcze zarobki, aby pomagać swoim ubogim rodzinom, uczyli się, często opiekowali się młodszym rodzeństwem. Z pośród nich rekrutowali się gazeciarze "warszawskie wróble". Raniutko zjawiali się w redakcjach czy drukarniach, niektórzy z wysłużonymi rowerami, ci rozwozili gazety do kiosków,  inni sami je sprzedawali biegając po ulicach. w okresie Bożego Narodzenia oni chodzili z własnoręcznie zrobionymi szopkami jako kolędnicy.  Mieli też swoje zasługi w czasie okupacji i Powstania Warszawskiego.
     Wracajmy jednak do Świąt.  Zimy bywały wtedy na ogół mroźne i śnieżne. Stanowiło to wiele uroku, pozwalało się nawet na przejażdżkę konnymi saniami po rzęsiście oświetlonych ulicach. Ruch w mieście panował do późna. Na kilka dni przed Wigilią odbywało się pieczenie świątecznych ciast i pierników. Potem przygotowywano tradycyjne dania wigilijne. Wreszcie następowało wspólne ubieranie  choinki.
     W naszej rodzinie nie było zwyczaju wieszania na drzewku pieniążków, cukierków i małych czerwonych jabłuszek które później zrywały sobie dzieci. Ubierano choinkę wyłącznie bombkami i robionymi własnoręcznie zabawkami, aby stała tak ubrana do końca okresu świątecznego. Rzadko też zjawiał się Święty Mikołaj, gdyż dzieci były zbyt spostrzegawcze. Jeden z wujów mojej Mamy, przebrany za św. Mikołaja nie zdjął z palca sygnetu, a jego córeczka natychmiast szepnęła mamie, że "św. Mikołaj ma taki sam pierścionek jak Tatuś".
     Ja sama zapytałam mamę dlaczego św. Mikołaj ma białą brodę a pod czapką ciemne włosy a w dodatku szlafrok dziadka. Za Mikołaja był przebrany mąż naszej sąsiadki. Niedługo po wojnie nie było  mowy o specjalnych, tradycyjnych strojach św. Mikołaja, chyba, że były to imprezy oficjalnie. Na użytek domowy każdy się przebierał jak mógł, najważniejsza była siwa broda i czapka.

     Najczęściej więc jakaś "niewidzialna ręka" wrzucała przez drzwi prezenty w worku, albo cichutki aniołek układał je pod choinką. A później znów odbywano świąteczne wizyty, zjadano pyszne ciasta, bakalie, orzechy i cieszono się bliskim karnawałem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz