sobota, 21 czerwca 2014

Wychowanie czy zwykły chów ?

      Nie chcę nikogo obrazić tytułem tego postu ale ciągle sama sobie stawiam to pytanie obserwując większość młodzieży i dzieci. A stanowisko do obserwacji mam bardzo dobre. Obserwuję to z poziomu sal wystawowych jednego z dużych muzeów i poważnie się obawiam, że chyba mam jednak rację. Każdy czas ma swoje złe i dobre strony. Od nas samych zależy co przeważy, choć nie zawsze. 
     Pochodzę z rodziny inteligenckiej, jestem produktem powojennym więc sami rozumiecie, że    w domu się nie przelewało. Moja rodzina mieszkała od pokoleń w Warszawie, tu miała mieszkania, wszyscy szczęśliwie ocaleli, ale ledwo uszli z życiem więc o jakichkolwiek zasobach, biżuterii czy innych pamiątkach rodzinnych można było zapomnieć bo wszystko spłonęło podczas Powstania. po wojnie życie zaczynało się od jednego garnka, kilku talerzy i sztućców. Zabawki miałam, ale kilka. Kochałam je, ale jak teraz na nie spojrzę (dwa swoje ukochane misie mam do dziś) to żal mi serce ściska. Twarde, wypchane trocinami , w kolorze szaro-burym.... Klocki drewniane. Owszem, ekologiczne ale nie tak kolorowe jak teraz. A jednak miałam miłość mojej rodziny i prawdziwe zainteresowanie z ich strony. Moi najbliżsi, z którymi mieszkałam  to Mama. Babcia i Dziadek Rozmowy, wyjaśnienia, tłumaczenie różnych zjawisk przyrodniczych, chodzenie w czasie wakacji po łąkach torfowych żeby zebrać jak najwięcej roślin do zielnika (eksponaty opisywałam po polsku i po łacinie korzystając z "Klucza roślin"). Przed Bożym Narodzeniem wszyscy siadaliśmy wieczorami wokół stołu (był okrągły) Babcia, Mama i Ja robiłyśmy zabawki na choinkę a dziadek w tym czasie czytał nam książki. W domu było radio ale o telewizji nikt wtedy nawet nie marzył, zresztą wiele lat później dopiero zaczęto nadawać program telewizyjny. 
      Swoich synów, dziś już dorosłych i samodzielnych, wychowywałam podobnie. Miałam z nimi ciche porozumienie że czasem (zdarzało się to sporadycznie) jeżeli nie chcą iść do szkoły to usprawiedliwię ich nieobecność pod warunkiem, że będzie ona uzgodniona ze mną a za wagary będzie "szlaban" więc ... nie było wagarów. Nie było też wystawania pod śmietnikiem, choć była zabawa w podchody na terenach wokół bloków z zaprzyjaźnionymi dziećmi. Każdy znajomy moich synów miał prawo przyjść do nas do domu. Długo nie mieliśmy komputera bo zwyczajnie nie było nas stać na taki zakup za to kupowaliśmy książki, chodziliśmy na wystawy , spacery, rozmawialiśmy ze sobą o wszystkim. Klocki lego i resoraki mieli, oczywiście tak jak pluszaki, chociaż wiele miękkich zabawek szyłam im sama. Zasad dobrego wychowania uczyłam ich w praktyce  podczas przyjęć rodzinnych . Każdego z nich, kiedy byli już prawie dorośli zabrałam po kolei , jako osobę towarzyszącą, na przyjęcie w ambasadzie kraju, którego język znam (jestem tłumaczem) żeby zobaczyli jak tam należy się zachować. Przykłady mieli różne bo jeden pan upychał sobie po kieszeniach w garniturze drobne przekąski i czekoladki. Ale to też miało swój "smrodek dydaktyczny". No i nigdy nie mówili do mnie ani do moich znajomych po imieniu.... Za to zawsze mieliśmy ze sobą znakomity kontakt i mamy go nadal. 
     Teraz dzieci i młodzież mają piękne ubrania, kolorowe i modne, najróżniejsze gadżety, mnóstwo pyszności do jedzenia o których ja mogłam sobie tylko marzyć czytając o nich w ilustrowanych pismach, jeśli ktoś jakieś przywiózł z podróży na zachód....super bluzy, buty i wszystko, co można nabyć za pieniądze, ale... Ale nie są (z małymi wyjątkami) wychowywani tylko hodowani. Dostają na wszystko pieniądze, dostają mnóstwo rzeczy, ale nie potrafią powiedzieć dzień dobry wchodząc do sklepu czy tym bardziej do muzeum. Nie potrafią powiedzieć "dziękuję" dostając cokolwiek czy wychodząc ze sklepu na przykład. Owszem widuję w autobusach, metrze, na ulicy i w muzeum dzieci wychowane a nie tylko hodowane i to jest pocieszające chociaż szkoda, że jest ich tak mało....Wszyscy są zapracowani ale naprawdę nie wystarczy dawać dzieciom jedynie jedzenia (paszy), ubrań i zabawek. Trzeba im dawać coś więcej :siebie. Najlepsza niania, prywatne przedszkole czy szkoła nie zastąpi rodziców. Trzeba mieć czas    na dzieci i dla dzieci jeżeli chce się je mieć. Wiem, że akcja "Cała Polska czyta dzieciom" jest dobra ale trochę mnie ten slogan śmieszy bo każdy kto swoje dzieci wychowuje wie, że trzeba im czytać. 
     Przykład z ostatniej chwili: tata w metrze z małym chłopcem, który mógł mieć najwyżej trzy lata. Zwalnia się miejsce więc siadają. tata podaje synkowi komórkę a sam bierze drugą. Każdy z nich gra w jakąś grę. A gdzie rozmowa?

3 komentarze:

  1. Przykład idzie z góry: pani z grupą szkolną (podstawówka) przychodzi do muzeum. Przechodzi obok pani pilnującej ekspozycji. Dziecko pyta swojej wychowawczyni, czy powiedzieć tej pani "dzień dobry". Odpowiedź wychowawczynie: Nie, dlaczego?
    Też się dziwię. Przecież przyszli do obory, a nie do instytucji kulturalnej.

    OdpowiedzUsuń
  2. To niestety nie jeden taki "przykład z góry" ale o tym w innym poście, do którego się przygotowuję. W poście o chamstwie bo brak wychowania to zbyt delikatne słowo...

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Ewo, dziękuję za ten post oraz rozmowę z Rafałem Betlejewskim na antenie RDC. Przy Pani wiem o życiu kompletne nic.

    OdpowiedzUsuń