To hasło i wiele innych, równie
odkrywczych, pamiętam z czasów mojego
powojennego dzieciństwa. Nikt z mojej rodziny nigdy nie był członkiem partii
robotniczej ale po wojnie nie było czasu ani miejsca na kłótnie i przepychanki
mój, mojszy, najmojszy, kiedy wszyscy odbudowywali zniszczony kraj. Ci, co
chcieli do kościoła chodzili, ci, którzy nie chcieli z tych czy innych powodów
nie musieli. Gazet było tylko kilka, pism kolorowych nie było w ogóle, książki
kupowało się w antykwariatach albo na kiermaszu książek z okazji święta
majowego właśnie.
Nie było ani kolorowo ani różowo. Z
prawdziwymi problemami borykali się moi dziadkowie i rodzice, ale ja, mała
dziewczynka byłam wielu rzeczy nieświadoma więc wspomnienie dzieciństwa zawsze
wprawia mnie w dobry humor i wcale nie muszę walczyć z demonami przeszłości.
Ponieważ za kilka dni jest 1 maja, święto hucznie obchodzone w
latach powojennych w wielu krajach, ja wspominam tamte święta raczej z
uśmiechem. Polska należała po wojnie do obozu krajów socjalistycznych. Podobno
byliśmy najweselszym barakiem w tym obozie.
Właśnie dlatego uśmiecham się, kiedy te
czasy wspominam. Dla mnie, wówczas małej dziewczynki, w tamtych, stalinowskich czasach były pochody
pierwszomajowe i procesje z okazji Bożego Ciała. Przecież innych „ ulicznych
rozrywek” nie było.
Niby państwo robotniczo-chłopskie rozdział
kościoła od państwa, o konkordacie w
tamtych czasach nikomu się nawet nie śniło, ale..... Z obu tych okazji bardzo zgodnie defilowała
władza świecka razem z kościelną. Pierwszego maja na czele pochodu kroczyli
miejscowi notable reprezentujący władzę świecką, za nimi zaś księża prowadzący
procesję. W Boże Ciało notable szli w pochodzie
za procesją. Jak pamiętam, wszyscy
kroczyli w takt strażackiej orkiestry dętej i miejscowi, wołomińscy
notable i księża z feretronami.
Za księżmi szły zacne przedstawicielki
miejscowej elity trzymając z należytą czcią poduszki z wyhaftowanym sercem
Jezusa i innymi symbolami. Do tych poduszek były przyszyte długie wstążki
zakończone metalowymi kółkami, trzymane z należytym szacunkiem przez córki
miejscowych notabli i bardziej znamienitych sklepikarzy. Dziewczyny były w
strojach ludowych, przeważnie w stroju krakowskim, niezwykle barwnym i
haftowanym cekinami. Szły też dziewczynki w bieli, sypiące kwiatki.
Każdy pochód czy procesję zamykała, prężąc
bicepsy, grupa sportowców z miejscowego klubu sportowego Huragan Wołomin. Sportowcy Huraganu, w trykotowych strojach
zapaśniczych w biało czarne, poprzeczne paski, zawsze mnie okropnie śmieszyli. Do dziś mam ten widok przed oczami jako jedną
z nielicznych, w tamtym czasie, miasteczkowych atrakcji. Wołomin był
„stacją przejściową” dla moich rodziców zanim po wojnie wrócili do Warszawy.
Nie
można wszystkiego, co się działo po wojnie wymazać gumką z serc i umysłów
ludzkich. W takich czasach przyszło nam żyć. Raz było dobrze, raz było źle, ale
nikomu nie groziła śmierć z rąk wroga. To fragment historii a z historią się
nie dyskutuje. Była jaka była.
3 maja pochodu nie było, ale za to wszyscy przeważnie chodzili na mszę do kościoła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz