piątek, 29 kwietnia 2016

Niech się święci 1 maja





       To hasło i wiele innych, równie odkrywczych,  pamiętam z czasów mojego powojennego dzieciństwa. Nikt z mojej rodziny nigdy nie był członkiem partii robotniczej ale po wojnie nie było czasu ani miejsca na kłótnie i przepychanki mój, mojszy, najmojszy, kiedy wszyscy odbudowywali zniszczony kraj. Ci, co chcieli do kościoła chodzili, ci, którzy nie chcieli z tych czy innych powodów nie musieli. Gazet było tylko kilka, pism kolorowych nie było w ogóle, książki kupowało się w antykwariatach albo na kiermaszu książek z okazji święta majowego właśnie.
      Nie było ani kolorowo ani różowo. Z prawdziwymi problemami borykali się moi dziadkowie i rodzice, ale ja, mała dziewczynka byłam wielu rzeczy nieświadoma więc wspomnienie dzieciństwa zawsze wprawia mnie w dobry humor i wcale nie muszę walczyć z demonami przeszłości.
     Ponieważ za kilka dni jest 1 maja, święto hucznie obchodzone w latach powojennych w wielu krajach, ja wspominam tamte święta raczej z uśmiechem. Polska należała po wojnie do obozu krajów socjalistycznych. Podobno byliśmy najweselszym barakiem w tym obozie.
     Właśnie dlatego uśmiecham się, kiedy te czasy wspominam. Dla mnie, wówczas małej dziewczynki,  w tamtych, stalinowskich czasach były pochody pierwszomajowe i procesje z okazji Bożego Ciała. Przecież innych „ ulicznych rozrywek” nie było.
      Niby państwo robotniczo-chłopskie rozdział kościoła  od państwa, o konkordacie w tamtych czasach nikomu się nawet nie śniło,  ale..... Z obu tych okazji bardzo zgodnie defilowała władza świecka razem z kościelną. Pierwszego maja na czele pochodu kroczyli miejscowi notable reprezentujący władzę świecką, za nimi zaś księża prowadzący procesję. W Boże Ciało notable szli w pochodzie  za procesją. Jak pamiętam, wszyscy  kroczyli w takt strażackiej orkiestry dętej i miejscowi, wołomińscy notable i księża z feretronami.
     Za księżmi szły zacne przedstawicielki miejscowej elity trzymając z należytą czcią poduszki z wyhaftowanym sercem Jezusa i innymi symbolami. Do tych poduszek były przyszyte długie wstążki zakończone metalowymi kółkami, trzymane z należytym szacunkiem przez córki miejscowych notabli i bardziej znamienitych sklepikarzy. Dziewczyny były w strojach ludowych, przeważnie w stroju krakowskim, niezwykle barwnym i haftowanym cekinami. Szły też dziewczynki w bieli, sypiące kwiatki.
     Każdy pochód czy procesję zamykała, prężąc bicepsy, grupa sportowców z miejscowego klubu sportowego Huragan Wołomin.  Sportowcy Huraganu, w trykotowych strojach zapaśniczych w biało czarne, poprzeczne paski, zawsze mnie okropnie śmieszyli.  Do dziś mam ten widok przed oczami jako jedną z nielicznych, w tamtym czasie, miasteczkowych atrakcji. Wołomin był „stacją przejściową” dla moich rodziców zanim po wojnie wrócili do Warszawy.
     Nie można wszystkiego, co się działo po wojnie wymazać gumką z serc i umysłów ludzkich. W takich czasach przyszło nam żyć. Raz było dobrze, raz było źle, ale nikomu nie groziła śmierć z rąk wroga. To fragment historii a z historią się nie dyskutuje. Była jaka była.
     3 maja pochodu nie było, ale za to wszyscy przeważnie chodzili na mszę do kościoła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz